Artystokracja

Witamy w zakątku artystycznej szlachty internetu~

Nie jesteś zalogowany na forum.

Ogłoszenie

~*Weekly Art Prompt*~

Temat na ten tydzień to Naszyjnik! Zainspirowanymi nim pracami można podzielić się tutaj! :D

#1 23-02-2017 23:01:26

Storm
Magnat Morderca
Skąd: Północ
Dołączył: 04-02-2017
Liczba postów: 162
Gwiazdki:
Bieżące punkty: 51.75
Windows 7Firefox 51.0

Bełkot zwany sztuką

Oks, zatem Wilqu przyobiecała, że jeśli utworze takowy wątek ze swoimi opowiadankami, to będzie je czytać i komentować (BeDe oczywiście jest także mile widziana :D), więc... forum jest dalej w okresie startowania, oto moja mała cegiełkę :3

Na pierwszy ogień (heh, patrząc na tytuł xd) niech pójdzie opko pisane pod fragment wiersza, nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że na forum nigdy nie dotarło, a z Tumblra - kto czytał, well, może teraz oszczędzić czas ^^

~~~~

"Nie możecie mi tego zrobić! (...)
A teraz
miałbym być przez was potraktowany
jak kłamca? Rozkazuję wam:
Spalcie mnie!"

Bertolt Brecht, "Palenie Książek"

STOS

Wiedział, że coś się stało, gdy tylko wszedł do szkoły. Jego klasa, jako jedna z nielicznych, zaczynała na pierwszej lekcji, na dodatek sala znajdowała się niedaleko wejścia. Zanim udał się do szatni, dojrzał przykurczone sylwetki szepczące nerwowo do siebie.
Już z oddali doleciało do niego kilka słów. Wnet domyślił się, o co chodzi. W końcu pierwszą lekcją była geografia.
Geografię uczyli się lekceważyć przez półtora roku. Nauczycielka nie zadawała sobie trudu, by uciszać klasę, prowadziła lekcję tylko dla siebie, może jeszcze dwóch pierwszych ławek. Na sprawdzianach bez żadnego problemu wyciągali podręczniki, czy telefony i, kto by pomyślał, zaliczali na najwyższe oceny. Problem się pojawił, gdy w podeszłym wieku kobieta udała się na emeryturę, a klasie przypadła inna nauczycielka. Zwana była przez pokolenia Klakson, bo potrafiła niezwykle skutecznie przebić się przez harmider przerwy czy przestraszyć na śmierć biednego ucznia nagłym “Wstać!” albo “Do tablicy!”. Ich klasa bardzo szybko została opanowana, lekcje stały się ciche, pełne skupienia i nerwów, bo każdy szept kończył się odpytaniem, do tej pory z takim samym skutkiem. Po dwóch sprawdzianach do Klakson dotarło, że zamiast z końcówką drugiej klasy gimnazjum ma do czynienia z początkującymi pierwszakami, na dodatek ze słabą znajomością podstawówkowego materiału. Chcąc, nie chcąc, musiała wrócić do podstaw gimnazjalnej geografii, a ponieważ dyrekcja nie zgodziłaby się na bezpodstawne dodatkowe godziny, klasa musiała realizować trzy lekcje na jednej i, oczywiście, pisać sprawdziany na końcu każdego działu.
Nagła zmiana bynajmniej nie ucieszyła uczniów, którzy ze stabilnych piątek spadli na słabe dwójki. Jako klasa postanowili działać, bo bez względu na surowość Klakson pozostały pewne nauczycielskie przyzwyczajenia. Takie jak, na przykład, skłonność do dawania sprawdzianów z internetu.
Już po pierwszym teście mieli pewność, z której strony pojawią się pytania. Nie trzeba było szukać daleko nawet po odpowiedzi, parę zadań otwartych zrobili razem, z podręcznikiem w ręce, ale wszystkie zamknięte, tabelki, teksty - zakładkę dalej na stronie znaleźli klucze z odpowiedziami, wraz z systemem punktowania. Nadszedł więc drugi sprawdzian, kartki z pytaniami, które znali od tygodni, pojawiły się na ławkach i uczniowie zasiedli do pisania, pilnując, by nie przekroczyć siedemdziesięciu pięciu procent - uznali, że po takim popisie wiedzy większa liczba punktów zwróciłaby niepotrzebną uwagę.
Termin oddania klasówek i wstawienia ocen wypadał właśnie na dzisiejszy dzień.
Podszedł do nerwowo szepczących. Większa część trzymała telefony w rękach. Omawiali coś z poważnymi minami, analizowali, zerkali na boki korytarza. Kiedy zbliżył się jeszcze bardziej, ktoś go pociągnął za rękaw.
- Patrz na to.
Na ekranie widniał dziennik elektroniczny, zakładka z ocenami z geografii. Na pierwsze półrocze średnia pięć, z drugiego oceny: pięć minus, pięć, dwa, dwa plus, i czerwona kratka ze świecącą szyderczo jedynką. Wstawiona kilkanaście minut temu, z wagą pracy klasowej. Z dopiskiem: brak możliwości poprawy.
Spojrzał na dziewczynę z telefonem. Marika nie była wybitna z geografii, jednak jako jedna z niewielu nie zacinała się zupełnie przy Klakson. Ostatnio wydukała coś na dwa, czym zdobyła szacunek w klasie, bo wyczyn do tej pory powtórzyły ledwie trzy osoby.
- Bez poprawy. Bez. Poprawy. Wiecie, co to oznacza? - dramatycznym głosem oznajmiał Edward.
Oczywiście, że wiedzą. Punktów musiało być za wiele. Klakson zwęszyła podstęp, sprawdziła, co trzeba, i wyciągnęła wnioski. Sprawa prawdopodobnie wyląduje na biurku dyrektora, a oni nie zdadzą do następnej klasy.
- A ty, Hal? Co masz?
Oderwał wzrok od telefonu Mariki. Dobre pytanie. Zostawił komórkę w domu. Jednak, co to za pytanie, celował w słabą czwórkę.
Przed dzwonkiem, kiedy wszyscy stali pod drzwiami do klasy, było jasne, że kaźdy otrzymał niedostateczny z brakiem poprawy. Dwójkę klasowych kujonów oczywiście załamał ten fakt, jednak z drugiej strony musieli się choć trochę ucieszyć. Nikt ich teraz nie oskaży o sprzedanie klasy.
Wszyscy weszli do sali, zamknęły się drzwi. W milczeniu wyciągnęli książki, odsunęli krzesła. Ponure “Dzień dobry” rozbrzmiało na moment, by chwilę potem utonąć w ciężkiej ciszy.
- Jak pewnie już wiecie - zaczęła Klakson - udało mi się sprawdzić wasze ostatnie sprawdziany. Mam nadzieję, że większość z was wie, co dostała. Za chwilę je zobaczycie, chociaż nie ma za bardzo czego oglądać. Uprzedzam, że jeszcze jeden taki numer i dyrektor o wszystkim się dowie. Tak - dodała, patrząc na wymieniającą zdziwione spojrzenia klasę - uważam, że taka mądra gromada uczniów jak wy zasługuje na drugą szansę, ale pamiętajcie - ostatnią.
Wyglądało na to, że wystarczy przełknąć jedynki, nauczyć się na następną klasówkę, podciągnąć średnią i jakoś o wszystkim zapomnieć. Pomyślał, że to najlepsze, co mogło ich spotkać, biorąc pod uwagę takie czynniki, jak sprawa wyciągnięta na nadzwyczajnym zebraniu, kuratorium, czy coś jeszcze gorszego.
Klakson zaczęła przechadzać się po klasie, rozdając sprawdziany. Nikt nie był zdziwiony, albo sprawdził ocenę wcześniej na dzienniku, albo domyślił się konsekwencji ściągania. Wkrótce i kartka, którą wypełniał dwa tygodnie wcześniej, pojawiła się przed jego oczami.
Cztery.
Mrugnął, odwrócił na drugą stronę. Spojrzał przed siebie. W sufit. Na kartkę obok z wymalowaną jedynką. Odwrócił swoją.
Cztery.
Ale jak? Czy nie wczytywał się po raz setny w klucz odpowiedzi? Nie wyliczał sobie, ile zadań musi zostawić pustych, a ile źle rozwiązać, by wyszło siedemdziesiąt procent? Nie robił ściągi do powtórzenia przed lekcją, spisując, co trzeba z otwartego okna na monitorze? Nie zmieniał treści zadania otwartego na tyle, by nie było identyczne z oryginałem?
Obok niego siedział Kali, chłopak nieuzdolniony geograficznie bez względu na to, czy nauczycielka przykładała się do przedmiotu, czy też nie. Celował w słabe trzy, chcąc naprawić średnią obniżoną przez cztery pytania na lekcji, każde zwieńczone tą samą oceną. Był zbyt zajęty przeżywaniem swojej jedynki wymalowanej czerwonym markerem koło nazwiska, by zauważyć, co dostał kolega obok.
Przewrócił kartkę na drugą stronę, ale to niewiele dało. Ludzie dookoła przy każdym poleceniu, wypełnionym czy też nie, mieli zakreślone ogromne zero. U niego widniała inna punktacja, kilka zadań wykonanych bezbłędnie, skreślenia, a nawet dwa umyślnie zaplanowane zera.
Znów obrócił kartkę. Wyliczył idealnie. Koło czwórki i podpisu Klakson dopisano siedemdziesiąt procent.
Nauczycielka zaczęła przechadzać się po klasie, zbierając sprawdziany. Była świadoma, że nie ma czego omawiać. Uczniowie z głowami wbitymi w blaty oddawali jej kartki, a ona nie wyrzekła ani słowa. Kiedy zabrała kartkę sprzed oczu Kaliego rzuciła Halowi przelotne spojrzenie. Popatrzył szybko na ścianę i jak najszybciej pozbył się sprawdzianu. Kartka przeleciała przed oczami zdruzgotanego kolegi z ławki i zniknęła w stosie innych prac.
Zaczęła się lekcja, jeszcze bardziej przygnębiająca, niż zazwyczaj. Klasa nie miała siły na bunt, po prostu słuchali, a do Klakson dotarło, że popytać może kiedy indziej. Przeprowadziła wzorowo lekcję, zadała pracę domową i nawet pozwoliła się spakować przed dzwonkiem.
Jeszcze zanim korytarz wypełnił hałas, klasę opuściła połowa osób, a druga tłoczyła się przy wyjściu. Klakson powoli pakowała swoje rzeczy. Może miała wrażenie, że ktoś do niej podejdzie i zada pewne pytanie.
Ociągał się z pakowanie tak długo, jak mógł. Kiedy ostatnie osoby przekroczyły próg, poprawił plecak i podszedł do biurka nauczyciela.
-  Przepraszam - zaczął dość cicho. Klakson nie odpowiedziała, ale przestała upychać papiery w torbie. - Chciałbym porozmawiać o sprawdzianie.
- To znaczy? - spojrzała na niego zza okrągłych szkieł. Nie udzielał się na lekcji, nie miała powodu, by pamiętać jego twarz czy nazwisko.
- Przyszedłem wyjaśnić moją ocenę. - W oczach nauczycielki zobaczył zdziwienie z odrobiną złości. Pomyślała zapewne, że nie podoba mu się otrzymana jedynka.
- Jeżeli będziecie uczciwi wobec mnie, ja będę wobec was, będzie mnóstwo okazji do podciągnięcia ocen i podwyższenia średniej...
- Dostałem czwórkę.
Mierzyli się wzrokiem przez kilka długich chwil. Klakson westchnęła.
- To jakiś problem?
Zawahał się.
- Chcę być uczciwy wobec pani i klasy. Proszę o jedynkę.
Między uczniem, a nauczycielką zapadła głucha cisza. Wstrzymał oddech. Gdzieś w pamięci odezwało się echo głosu Klakson, jak przed rozdaniem kartek mówi o sprawie u dyrektora i drugiej szansie. Nie o tym, że znaleźli klucz w Internecie.
- No cóż - zaczęła powoli - nie spotykam się na co dzień z takimi prośbami. Twoje imię? - sięgnęła do torby.
- Hal Handerson - patrzył, jak wyciąga dopiero co schowane kartki i przerzuca je, jedna za drugą. W końcu wyciągnęła tę podpisaną jego nazwiskiem i zmierzyła ją wzrokiem.
- Halu - zaczęła - nie mam powodu, by ci obniżać ocenę. - Zanim zdążył coś powiedzieć, dodała: - Jeśli ci zależy i chcesz to przedyskutować, przyjdź do mnie na moim okienku, dobrze?
Nerwowo skinął głową i jak najszybciej opuścił salę.

Przebierał się w szatni na w-f, gdy poczuł rękę na ramieniu. Stał za nim Kali i miał dość poważną minę.
- Możemy pogadać? - rzekł ponuro.
Wyszli z szatni i oparli się o pobliskie szafki.
- Wyjaśnij mi swoją ocenę -  zaczął Kali bez żadnych wstępów.
Jak to dobrze, że się oparli. Chłopak osuwający się w środku przerwy na kolana mógłby ściągnąć niepotrzebną uwagę. Poważną twarz kolegi zasłoniło mu na chwilę wspomnienie oddawania kartki ze sprawdzianem.
- Ja nie wiem, przysięgam. Ściągałem razem z wami, pamiętasz, nawet się mnie pytałeś o ostatnie otwarte. No przecież bym was nie wsypał, po co mi to? Gadałem z Klakson po lekcji, załatwię to w najbliższym czasie, ale serio, stary, nie jestem taki!
- Gadałeś z Klakson? - do Kaliego dotarła chyba tylko ta część wypowiedzi.
- Posłuchaj, nie rozpowiadaj tego w klasie. Zaraz, nie zrobiłeś tego jeszcze, nie? - pokręcił przecząco głową. - Świetnie. Słuchaj, ja to załatwię, ale nikomu nie możesz powiedzieć na razie, Nikomu, dobra? Znasz Klakson, jest stara, pewnie coś jej się popieprzyło, albo chce skłócić klasę. Że niby jedni wsypują drugich, i tak dalej. W każdym razie ja to załatwię, czaisz? A dopóki to się stanie, ani słowa nikomu. Łapiesz?
Kali nie wyglądał na zupełnie przekonanego.  Musiało to jednak wystarczyć.

- Widzieliście dziennik? - głos Mariki przebił się z gwaru na godzinie wychowawczej. Kilkanaście głów odwróciło się w jej stronę.
-  Weszłam na statystyki ocen z geografii, moi rodzice raczej mi nie uwierzą, że wszyscy w klasie dostali pały, chciałam mieć przekonujący dowód. I patrzcie, co znalazłam.
Siedzący najbliżej pochylili się nad telefonem. Reszta tylko wyciągnęła głowy, by lepiej słuchać.
- Nasza klasowa średnia z gegry obecnie wynosi coś koło 2,90, ale nie to jest najlepsze. Pogrzebałam w ustawieniach, i w ocenach dodawanych masowo można zobaczyć średnią klasy z jednej pracy grupowej.
Włączyła statystyki ostatniego sprawdzianu. Najbliżej siedzący zmarszczyli brwi. Ktoś szepnął " Zaraz, co?".
Średnia wyniosła 1.09.
- Wiecie, co to oznacza? - większość pokiwała głowami.
Ktoś nie dostał jedynki. Ktoś siedzący cicho wybił się na tle klasy. Ktoś ich... sprzedał?
Hal siedział dość blisko Mariki. Nic nie mówiąc, nawet się nie poruszając, poczuł na sobie intensywny wzrok.

Wpatrywał się długo w sufit, kiedy nie mógł zasnąć. A może nie chciał? Sny przychodziły do niego co noc, mroczne odbicie rzeczywistości. Gorzej być nie mogło? Zawsze mogło, akurat on wiedział o tym najlepiej.
Jutro po długiej przerwie. Zerwie się z religii, pójdzie do Klakson. Średnia klasowa spadnie do jedynki. Nie może być inaczej. Jeśli będzie, pole manewru zawęzi się do opcji, w jakich nigdy nie chciał wybierać.
Po kilku godzinach przewracania się z boku na bok zasnął. Do rana jego głowa podrygiwała niespokojnie, a oczy miotały się za zamkniętymi powiekami.

- Proszę pani - zaczął spokojnie, w głębi serca kuląc się ze strachu. Wszystko miało pójść dobrze, ale czy w istocie tak będzie? - Nie zasłużyłem na tę ocenę. Inni w klasie napisali lepiej ode mnie. Proszę wstawić mi niedostateczną, tak jak całej reszcie.
- Czy oskarżony przyznaje się do winy? - trzydzieści par oczu błysnęło zza zasłony cienia.
- Jestem niewinny, ściągałem tak jak reszta! - za bardzo spanikował. Stracił wiarygodność. Z rzetelnego świadka zmienił się w błagającego o litość oprawcę.
- Dowody świadczą przeciwko oskarżonemu. Wykonać wyrok.
- Ale zaraz, inni też...!
- Czy świadek chciałby jeszcze kogoś wydać sądowi?
Nie mógł przecisnąć słów przez gardło. Powietrze dookoła zrobiło się cieplejsze. Poczuł dym, gryzący w oczy i uszy. Wśród ogarniającej go ciemności zobaczył jasne widmo długich płomieni.
Zanim poczuł pierwszy ból, usiadł na łóżku, z krzykiem cisnącym się na usta. Oblewał go zimny pot. Chciał wstać, iść do łazienki, ale obawiał się, że nogi go zawiodą. Skulił się i pozwolił drżeniu przejąć kontrolę.


Zjadłby, gdyby nie miał gardła szerokości słomki. Popatrzył na miskę płatków, miska popatrzyła na niego. Kątem oka widział swoją bladą, wręcz szarą twarz, zniekształconą przez odbicie w łyżce. Oderwał się od stołu, ruszył ku wyjściu, dwa razy odbijając się od ściany. Czekał go wielki dzień, kilka godzin czystego strachu, a potem chwila prawdy. Musiał koniecznie obmyślić argumenty. Coś, co poprawi jego sytuację, nie pogarszając reszty klasy. Na przykład, to on znalazł klucz odpowiedzi i podał go klasie. Opierali się, ale on nalegał, że chcą mieć wyższą średnią. Oni mówili, że to nie pójdzie, ale wiedział lepiej... Nie. To bez sensu. Klakson wykryła w starannie zaplanowanej akcji klucz odpowiedzi, za nic nie uwierzy w taką historyjkę. Która wciąż nie wyjaśnia, dlaczego tylko jedna osoba nie zgarnęła jedynki.
Nowe ustalenia przyniosła biologia, prowadzona przez wychowawcę.
- Mam polecenie bezpośrednio od dyrektora, by jak najszybciej przeprowadzić tę ankietę. Poświęcimy dziesięć minut lekcji, którą nadrobimy za tydzień, na godzinie wychowawczej. Ankieta jest anonimowa, ale proszę, odpowiadajcie tak, jak naprawdę myślicie, bez głupot. Nie będę dochodził po piśmie, kto co napisał, ale sami rozumiecie... chcemy was traktować jak dojrzałych ludzi. Najpierw jednak sami musicie się tak traktować.
Słyszał krew szumiącą w uszach, gdy czytał pytania.
Czy czujesz się bezpieczny w swojej klasie?
Czy czujesz się lubiany?
Czy masz jakiś wrogów?
Czy masz jakieś powody, by działać na niekorzyść klasy?
Czy myślisz, że nauczyciele sprawiedliwie oceniają innych uczniów?
Czy ktoś w Twojej klasie jest specjalnie traktowany? Jeśli tak, to na jednym, czy większej ilości przedmiotów?
To nieważne, co on napisze. Ważne, że dwa rzędy dalej Kali przelewał myśli na papier z determinacją wypisaną na twarzy, pisząc szybciej, niż kiedykolwiek wcześniej w życiu. Ważne, że jego kolega z ławki, zdziwiony zawziętością, zaglądał mu przez ramię.

Zerwał się z religii, i tak zakonnica prowadząca zajęcia sprawdzała obecność kilka razy na semestr, świadoma stosunku uczniów do przedmiotu. Spędził długą przerwę czatując pod pokojem nauczycielskim. Kilka minut przed dzwonkiem wymienił spojrzenia z Klakson. Podeszła do niego, oznajmiła, że porozmawiają za chwilę w klasie obok, i zajęła się dyskusją z wicedyrektorką. Ukucnął pod drzwiami małej salki, mieszczącej zaledwie kilkanaście osób, używanej tylko dla nielicznych grup językowych bądź korepetycji.
Klakson otworzyła drzwi i wpuściła go do środka. Nie chciał być niegrzeczny i siadać na ławce, ale krzesło przy biurku było minimalnie wyższe, niż te dla uczniów i czuł, że siedząc niżej, straci resztki pewności siebie. Nie miał innego wyjścia, opadł na drewniane krzesełko, plecak rzucił obok i poczekał, aż Klakson usiądzie i spojrzy mu w oczy.
- Proszę pani - zaczął. - Ja rozumiem powody, dla których moja klasa dostała jedynki bez możliwości poprawy. Jednak te same powody obejmują także mnie, a dostając wyższą ocenę, niż klasa, stoję w dość niekorzystnym świetle. Dlatego prosiłbym, uczciwie, o zmianę stopnia na niedostateczny.
I tyle. To jak gra w szachy. Zrobił swój ruch, zaplanował kilka następnych, wybierze jeden po manewrze przeciwnika.
- Po naszej rozmowie przejrzałam wasze sprawdziany. I porównałam z twoim. I muszę przyznać, że z całej klasy jasno wynika, że spisywali z niewłaściwego klucza.
- Z niewła... zaraz, jak to? - coś było nie tak. Z jakiego klucza niby on spisywał?
- Ich odpowiedzi są jednakowe. I jednakowo błędne. Przyjrzyj się - wyciągnęła z torby dwie kartki, świadoma, że nie może pokazywać innym uczniom prac przeznaczonych tylko dla autorów i rodziców. Jednak była zbyt zaintrygowana sytuacją, by odpuścić okazję dowiedzenia się prawdy.
- Ale... to niemożliwe - popatrzył na pierwsze pytania, gdzie wystarczyło zaznaczyć poprawną odpowiedź z czterech. Na dwóch przykładowych testach w kółkach znalazły się te same literki, u niego inne. Dwa zera i jego punkty. Jak to możliwe?
- Zaraz - przypomniał sobie coś, patrząc na pierwsze pytanie. Pamiętał jego treść, bo wkuwał ją ledwie dwa tygodnie temu. Nie wyrecytowałby jej z pamięci, ale patrząc na tekst, przypomniał sobie, jak ją czytał kilkadziesiąt razy w domu. Zaraz po dwóch pytaniach.
-  Zamieniła pani kolejność! Na teście w Internecie pytania były poprzestawiane, nikt z klasy się nie zorientował, bo ich poniosło i nauczyli się kolejności literek, a nie poprawnych odpowiedzi... albo zwyczajnie nie zauważyli, że coś jest nie tak - przypomniał sobie poranek, kiedy dostali kartki. Od razu zauważył zmianę kolejności, na początku trochę spanikował, że nie będzie pamiętał odpowiedzi, ale okazało się, że wszystko poszło jak należy. Jak teraz nad tym pomyślał, wydarzenia po lekcji zaczynały nabierać sensu. Zdziwiło go, że nikt nie wspomniał o nagłych trudnościach.
- Zawsze zmieniam kolejność - stwierdziła Klakson, przeglądając jego testy i reszty klasy. Jedna czwórka wreszcie nabrała sensu.
-  Po prostu oni tego nie zauważyli... jeżeli ustawiłaby pani pytania tak, jak na stronie, zobaczyłaby pani, że odpowiedzi są w większości poprawne.
Wpatrywali się jeszcze w testy. W końcu Klakson się podniosła.
- Skoro to już wyjaśniliśmy, muszę iść, mam jeszcze kilka rzeczy do za...
- Tylko niech mi pani zmieni na niedostateczny, proszę nie zapomnieć, to bardzo ważne.
-  Nie mam powodu, by to robić.
- Przecież dopiero co przyznałem się do ściągania!
Klakson spojrzała na niego.
- Rzeczywiście. Dobrze, zaraz to poprawię. Idź już lepiej, nie masz teraz lekcji...?

Nie wrócił na religię, Czekał pod salą następnej lekcji, co chwilę odświeżając dziennik. Tuż przed dzwonkiem zmieniono ocenę. Średnia z geografii spadła. Ucieszył się, jako jedyny z klasy.

- Hal...? - usłyszał za plecami, kiedy szedł do szatni po ostatniej lekcji. Odwrócił się. Marika patrzyła na niego smutnym , nawet trochę litościwym wzrokiem. - Chcemy chwilę pogadać, zostaniesz na moment?
Za nią stała cała klasa. Spanikował.
- Nie panikuj, to nie zejdzie długo. Po prostu chcemy coś wyjaśnić, dobra? Żadnego zastraszania, po prostu... no chodź.
Uspokoił się, panika spadła do minimum. Miał w ręce niezbite argumenty. Jedynie wredny głosik z tyłu głowy nie chciał się zamknąć, ujadał o ucieczce, ale był zbyt cichy, by wpłynąć na nogi niosące dzielnie wyprostowane ciało.
- Co dostałeś ze sprawdzianu  z geografii? - zaczęła dość neutralnie.
- Jeden - odpowiedział zgodnie z prawdą. Tłum klasy zafalował. Otoczyli samotną postać, niby zostawiając jej przestrzeń, ale odcinając ewentualną drogę ucieczki.
- Wczoraj? Dostałeś sprawdzian z jedynką napisaną na nazwisku?
- Nie. Było tam cztery, ale to nieważne, już to wyjaśniłem. Zwykły błąd.
- Wyjaśniłeś? - odezwał się głos z tłumu. Kali. To on im powiedział, on, albo ten chłopak, który siedzi z nim na biologii, którego imienia nie umiał sobie przypomnieć. Dowiedział się, zaglądając Kaliemu przez ramię. Zadał pytania, na które nie było innych odpowiedzi.
-  Tak, wyjaśniłem. Poszedłem do niej i poprosiłem o zmianę oceny. Na niedostateczną. Żeby nikt nie musiał myśleć, że zdradziłem własną klasę. To wystarczy?
- Co jej powiedziałeś? -  przestrzeń minimalnie się zmniejszała. Nie wróżyło to dobrze. Głosik ujadał trochę głośniej, może gdyby była droga ucieczki, przejąłby już kontrolę.
- Nic, czego by już nie wiedziała. To był zwyczajny błąd. Mogę już iść? Trochę mi się śpieszy...
Głos mu się złamał pod koniec. Błąd, błąd, cholerny błąd. Okazał słabość. Znów był na sądzie, tak jak we śnie.
- To niemożliwe, by w trzydziestu identycznych pracach jedna okazała się poprawna, a reszta nie. Wszedłeś z nią w umowę, prawda? Myślisz, że dobra średnia jest tego warta?
- Nie rozumiecie...ej! Mogę przejść?
Nic to nie dało. Tłum zadecydował nie dawać mu przestrzeni. Zbliżał się niebezpiecznie szybko. Głosik przerodził się w głos, wył w uszach, zagłuszając rozsądne myśli.
- Nigdy bym was nie sprzedał! Jestem taki, jak wy! Jeżeli wy dostajecie pały z testu, to ja też! Przecież to bez sensu, nigdy bym nie nakablował nauczycielom, a w szczególności z geografii...
To bez znaczenia. Znów stał na stosie. "Wykonać wyrok", rozbrzmiało w oddali.
Zabolało. Nie wiedział już, czy to płomień, czy pięść. Upadł. Nie widział, czy to więzy, czy kopniaki wrzynają mu się w brzuch. Liczyło się tylko, że płonie w gniewnym ogniu. W ogniu, w którym oni wszyscy mieli spłonąć. W ogniu, który go oszczędził. W ogniu, w którym odbierał należną karę za czyny, których nie popełnił... chociaż leżąc na podłodze, słuchając wściekłych okrzyków i zaciskając zęby, sam przestawał wierzyć w swoją niewinność. 

~~~~


w t e m

Offline

#2 05-03-2017 20:31:34

Willczek
Wyższa Warstwa w Watasze
Dołączył: 04-02-2017
Liczba postów: 192
Gwiazdki: 0
Bieżące punkty: 12.75
WWW
Windows 8.1Chrome 54.1.2840.59

Odp: Bełkot zwany sztuką

Ogólna ocena? 9/10, rewelacja M8! :D

Na początku jak zescrollowałam, to się przeraziłam długościom. I start się wydaje taki zbity i opisowy, ale napisany jest na swój sposób luźno(?) xD Dobre wprowadzenie, nieźle wciąga :P Zwrot akcji jest niespodziewany (wow) i wszystkie związane z nim komplikacje są po prostu extra! Cała ta niezręczność i strach, mrrr *u* Plus  jakkolwiek poważne i stresujące to nie jest, to uczeń proszący o niższą ocenę nadal mnie bawi xD
Rozwiązanie jest cuuuudneeee *U* Takie proste, a jednak w życiu bym się nie domyśliła! (Oglądanie Sherlocka mi nie pomoże, wciąż patrzę ale nie obserwuję~ xD)
I miałam cię pochwalić za świetne opowiadanie bez czyjejś śmierci, ale  nie ufam ci z utrzymaniem Hala przy życiu... Still, "sam przestaje wierzyć w swoją niewinność" to dobry tekst, dobrze wykorzystany. A to ogólnie może być jedno z moich ulubionych opek które machnęłaś, jest po prostu taaaaaak prawdziiiiweee~ xD

A tak na marginesie to damn, musisz mnie nauczyć pisać opinie o tekście~ xD Bo mam tyle do skomentowania, a jak mam już pisać to się ogranicza do "cudo", 'rewelacja", "chce więcejjjj~" i emotek xD Btw, czekam na kolejne opka :v xD


~*Ya couldn't hit a cow's arse with a banjo!*~

tumblr_ndhq62qCtp1u0ixquo1_500.gif

Offline

#3 05-03-2017 23:38:53

Storm
Magnat Morderca
Skąd: Północ
Dołączył: 04-02-2017
Liczba postów: 162
Gwiazdki:
Bieżące punkty: 51.75
Windows 7Firefox 51.0

Odp: Bełkot zwany sztuką

wow, nie spodziewałam się tak pozytywnego odbioru XD pewnie dlatego, że moja koleżanka, która miała przyjemność się z nim zapoznać, zjechała za to że buu temat szkoła buu nuda (hue, nuudaaa nabiera w kontekście sherlocka innego znaczenia XDD) i w sumie Ty tez zawsze fanką nauki nie byłaś... więc jestem troszkę zaskoczona :D
co do reszty - yay, dziękuje pięknie, jeśli chodzi o rozwiązanie i w ogólne całą sytuację to inspirowałam ją wieloma zdarzeniami na przestrzeni podstawówka *klasa złapana naściąganiu* gimnazjum *pani nieogarniająca klasy, to też była geografia* i zmiana kolejności pytań na gotowcu *liceum, znowu geografia, jeden chłopak nie ogarnął, ale w końcu nic się nie stało xd* wystarczyło to tylko jakoś ułożyć... nawet podświadomie xd
też sobie nie ufam z utrzymaniem Hala przy życiu XDD ale hey, w pierwszej wersji miał skoczyć z okna i się zabić z rozpaczy i nękania od strony klasy, podliczysz mi to za postęp? XD

co do opinii... well, na zajęciach pisarskich w teorii jak jedna osoba czyta to reszta słucha i się wypowiada przed panią prowadzącą, ale... mam tak ustawione że siedzimy tylko we dwie XD więc jakimś ekspertem w opiniach nie jestem, ale napisz zawsze o swoich odczuciach, czy się podobało, jakieś refleksje w stylu o czym pomyślałaś podczas czytania *czy dużo jeszcze do końca :v XD* opinie nie muszą być sztywne, ale ta wyżej wygląda sensownie... a przynajmniej sensowniej niż samo "fajne" XD

i żeby nie wiało nudą, coś Ci dam na najbliższy tydzień XD skoro płakłaś że za długie, to wybiorę coś krótszego *najwyżej będzie z lekka niechronologicznie*

kategoria nudnawe, ale przynajmniej dwie strony :p *yeah, bardzo krótsze XD*

Bądź dobrej myśli, bo po co być złej.

S. Lem

- Możemy się założyć. Serio. Co, myślałeś, że będę tak bez pokrycia cię przekonywać? Nie. Jestem pewna, absolutnie pewna, że, owszem, parę osób podejdzie, popatrzy, może i pokiwa głową. Ale to tyle. Nie będzie zaszczytów, nie będzie wyróżnień czy nagród. Będzie taka neutralność - nie wyrzucą mnie z galerii, ale i nie zaprotestują, gdy zechcę ją opuścić.
Przez chwilę na linii zapadła cisza. W końcu z telefonu popłynął głos.
- Oczywiście, że możemy się zakładać. Straszna z ciebie pesymistka. Nie słyszałaś, jak dyrektor prosił mnie, bym ci przekazał informację o ich małym konkursie.
- Świetnie. Przegrany stawia kolację w Harmingtonie, na cokolwiek, łącznie z deserem.
- Może być. Nie powinnaś iść? Wystawa chyba zaraz się zaczyna.
- Powinnam, powinnam, na razie! I lepiej szykuj portfel.
Rozłączyła się przed odpowiedzią. Wsunęła telefon do torebki, jeszcze szybciej go wyciągnęła. Przełożyła do kieszeni w spodniach. Do kurtki. Poleżał kilka sekund, zanim zmieniła zdanie. Kurtka miała przewisieć na wieszaku cały wieczór. Włożyła telefon do kieszeni żakietu i spróbowała go nie ruszać.
Poprawiła włosy, koszulę, kolczyki. Wygładziła materiał. Przyjrzała się sobie z bliska. Szybkim krokiem ruszyła do drzwi, byle się nie zatrzymać i nie odwołać wszystkiego.

Salę przemierzało powolnym krokiem parę setek ludzi. Podziwiali rozwieszane na tekturowych ścianach obrazy, oglądali rzeźby, przystawali i czytali opisy umieszczone koło instalacji.
Sophie Margaret, jeszcze niezbyt znana w świecie sztuki, na razie bazująca na nazwisku cenionego ojca, opierała się o marmurową kolumnę w dość dużym oddaleniu od swego dzieła. Patrzyła, niby ukradkiem, na trzymetrową, porcelanową instalację zawieszoną na metalowych haczykach wbitych w sufit. Oceniała każdego, kto zbliżył się do poskręcanej serpentyny w dwóch kolorach, czerni i bieli. Śledziła tych, którzy kiwnęli głową, szepnęli słówko towarzyszowi czy pochylili czoło nad stojakiem z krótką informacją.

Dwie godziny później siedziała sztywno na złotym krześle z atłasowym podbiciem, w otoczeniu trzydziestu dziewięciu artystów. Spoglądała na dyrektora galerii, jego lśniące buty, wybijające rytm stukiem o parkiet, kiedy szedł ku mównicy.
- Muszę się państwu przyznać - zaczął, kierując słowa zarówno do artystów, jak i publiczności wypełniającej aulę - że do końca życia nie wybaczę sobie odrzucenia tylu wspaniałych idei. Jednak mój ból z pewnością złagodzi świadomość, że najlepsze z nich zapiszą się w kartach historii naszego miasta.
Sięgnął po grubą kopertę i wyjął z niej gruby pergamin.
- Zwycięzcą konkursu memoriałowego Jaqueza Margareta zostaje… - Sophie poczuła zimny dreszcz na plecach.

- Wyśmienita kolacja - rzekła dwa dni później, biorąc do ust lampkę czerwonego wina. Spojrzała przez okno na miasto rozświetlone tysiącami ulicznych świateł, jednak z trudem dojrzała zarysy budynków z powodu odbijającej się w szybie sali.
- Nie zaprzeczę - odparł siedzący naprzeciwko mężczyzna. Henry wytarł usta serwetką, a następnie ujął w dłonie mały widelczyk do ciasta.
- Więc? - rzucił. - Opowiesz mi raz jeszcze o tej rozmowie z dyrektorem? Tej po gali? Za drzwiami auli?
- Mówisz, jakbyśmy gawędzili codziennie. Och, po prostu mnie złapał jak wychodziłam, w końcu to memoriał mojego ojca.
- A co dokładnie powiedział, przypomnij?
- Że moja praca była dobra, że widzi we mnie olbrzymi potencjał, że w swej twórczości łączę spojrzenie starego Margareta z własną wizją i tak dalej, i tak dalej. Chciałam grzecznie podziękować i wymknąć się do samochodu, ale…
- Ale nagle przestał mówić to co wypadało i przeszedł do konkretów, mam rację?
- Otóż to.
Przypomniała sobie poważną twarz dyrektora, gdy mówił tak ważne i niespodziewane dla niej słowa. Od początku wiedziała, że konkursu nie wygra, ale przez myśl jej nie przeszło, że ceniony krytyk sztuki udzieli jej osobistych wskazówek i uwag.
- Skupia się pani za bardzo na ogólnikach, pani Margaret. Przedstawienie umysłu ludzkiego w dwóch barwach, to za mało. Komisja uznała, powiem pani poufnie, że zabrakło nam tam głębi. I pasji. I tak jakby… rozumie pani. Dobra myśl i zła myśl nie oddają w pełni bitew, jakie toczymy ze sobą w głowie.
- Chciałam tu podkreślić, że każda decyzja na pewnym poziomie sprowadza się do dwóch czynników. Nie tylko zło i dobro, choć najczęściej to one decydują za nas. Proszę pamiętać, że to krytycy wymyślili określenia dobra i zła myśl.
- Czy aby na pewno, pani Margaret, to one decydują za nas? A co z ludźmi świadomie wybierającymi zło?
- Kierują się oni swoim kodeksem moralnym i inaczej postrzegają rzeczywistość… w każdym razie trochę zbaczamy z interpretacji. Przyzna pan, że ludzie wybierają to, co ich, często po pewnym czasie, doprowadzi do szczęścia. Dylematy bywają różne, a rozróżnienie czerni i bieli prowadzi do dobrych decyzji.
- Dokładnie o to mi chodziło, pani Margaret - dyrektor uśmiechnął się, widząc zaskoczone spojrzenie Sophie. - Z radością obejrzę pani pracę na przyszłorocznym konkursie - dodał, po czym zniknął w tłumie na korytarzu.
- I co zamierzasz z tym zrobić? - zapytał Henry po ponownym wysłuchaniu rozmowy.
- Jeszcze nie wiem. Nie jestem nawet pewna, czy wezmę udział za rok.
- No chyba żartujesz. Oczywiście, że powinnaś! Popatrz tylko, nie jest wielką tajemnicą, że tegoroczny zwycięzca zawdzięcza swój sukces byciu transwestytą. Nie mogliby pominąć mniejszości seksualnych, bo uznano by ich za nietolerancyjnych i zacofanych. Twoje prace z każdym rokiem stają się lepsze i lepsze. Przestań się zadręczać, zamiast tego pomyśl, co możesz stworzyć.
- Za rok pewnie będzie jeszcze więcej transwestytów.
- I oni mają cię zatrzymać?
Przemyślała to chwilę. Henry miał rację. Powinna być dobrej myśli. Pchać swoją sztukę do przodu, a niezadowolenie zostawić krytykom. Być niczym matka stojąca murem za swoim nawet najpodlejszym dzieckiem.
- Masz rację. Zrobię to. Muszę tylko pomyśleć… - zapatrzyła się w widok za oknem. Przypomniała sobie własne słowa i delikatny uśmiech dyrektora.
“Rozróżnienie czerni i bieli prowadzi do dobrych decyzji”. Najlepszą decyzją będzie je rozróżnić prawidłowo. Pomyślała o lampach migających dookoła porcelany, oświetlających ją lub skrywających w mroku.
- Nie jestem pewna, Henry - rzekła, wstając od stołu - czy to ty powinieneś zapłacić za naszą kolację.

~~~~

btw kojarzysz Matecznik? bo nie pamiętam czy wrzucałam xd


w t e m

Offline

#4 08-07-2018 21:02:43

Storm
Magnat Morderca
Skąd: Północ
Dołączył: 04-02-2017
Liczba postów: 162
Gwiazdki:
Bieżące punkty: 51.75
Windows 7Firefox 61.0

Odp: Bełkot zwany sztuką

jakby kto pytał, wywaliłam tamtą wersję, była okropna, niezręczna i nadmuchana, a co jak co, a moje superhero ma się charakteryzować jak najlepszymi i możliwie naturalnymi dialogami ;)))

- Powiedz mi... czym się zajmujesz na co dzień?
Łyżeczka, zajęta do połowy ciepłą, parującą szarlotką posypaną cukrem pudrem, zamarła na pół sekundy w drodze do ust. Lody waniliowe, nałożone na drugą część, zmieniały się nieubłaganie w jasnożółty sos. Pół sekundy to jeszcze nie tak długi czas. Szybko zjadł nałożoną porcję i podniósł oczy.
- Na co dzień? W jakim sensie na co dzień... Że... to znaczy, em, to znaczy pytasz, jak zarabiam na życie?
- A o co innego? - zaśmiała się. No jasne, Silver. Praca. Pieniądze. Wykonywanie powierzonych czynności w zamian za wcześniej umówione wynagrodzenie. O tym rozmawiają normalni ludzie, gdy widzą się po raz pierwszy. O pracy.
- Jasne, przepraszam, chyba się nie skupiłem - też się uśmiechnął. - Pracuję w Gwardii.
Do obojga dotarł sens jego słów. Łyżeczka brzdęknęła o talerz z ciastem.
- To znaczy, Gwardii, hm, no jedna jest Gwardia, ale nie jestem łapaczem przestępców. Ani łapaczem nikogo. Praca biurowa, rozumiesz, administracja. Robienie kawy lepszym od siebie. Papiery. Czasami wyskoczę na miasto, ale to naprawdę rzadko, jako zaplecze techniczne, pomoc medyczna, coś z tego.
Mam nadzieję, że nie zdążyła się zawieść, przemknęło mu przez głowę. Że nie zdążyła mieć nadziei, że umawia się z bohaterem. Takim strzelającym laserem z oczu. Lewitującym nad płonącym miastem ze swoją wybranką na rękach.
Wyobraził sobie, że musi kilkanaście minut trzymać ciało ważące mniej więcej tyle, co on, i prawie zakrztusił się ciastem. Oby tego też nie zauważyła.
- Och. To znaczy, to pewnie i tak ciekawa praca, co nie? Widzisz tych wszystkich bohaterów, pomagasz im się zmagać z biurokracją. Szlachetne - oboje parsknęli w swoje talerze.
- Tak, jest świetnie. Nie ma aż tyle do roboty, wszystko jest zmechanizowane i wpisane do systemu. W większości, oczywiście. Raporty z bieżących akcji... Trzeba dbać o aktualność bazy danych. Tym się zajmują tacy asystenci. Tacy, jak ja.
- Takie sekretarki? - rzuciła z uśmiechem.
Sekretarki. Clementine uwielbiała rzucić tym terminem bez ostrzeżenia, i patrzeć na potok "jestem-asystentem-Gwardzisty-do-spraw-namierzania-i-unieszkodliwiania-przestępców" wylewający się z jego ust.
- W pewnym sensie. Odbieranie telefonów, mówienie, że szefa nie ma, zaraz wróci, zajmuje się rozbijaniem gangu w drugiej części miasta, podczas gdy ta kretynka siedzi za biurkiem i zajmuje się głupotami.
- Kretynka? Możesz tak mówić o swojej szefowej? - w jej głosie słychać było lekkie przerażenie śmiałością, ale i nutkę podziwu do odwagi biednej, małej sekretarki.
- To znaczy, nie zrozum mnie źle. Jest świetna! Znamy się już od wielu lat, jeszcze sprzed szkoleń policealnych. I teoretycznie nie jestem jej podwładnym, stanowimy równy zespół. Może to inaczej wygląda z zewnątrz, wiesz, tak naprawdę moje zadanie to przeprowadzić ją legalnie przez proces łapania przestępców. Jej rola właściwie sprowadza się do, cóż, łapania przestępców. - Cholera. Znów to zrobił. Znów rozgadał się o Clementine. Znów dał do zrozumienia, że wielki Gwardzista jest bardziej interesujący od byle dziewczęcia z aplikacji dla randkujących. - To po prostu moja przyjaciółka.
Nie wyglądała na przekonaną.
- Spokojnie, zajęta - dodał ze śmiechem, starając się obrócić sytuację w lekko nieśmieszny żart. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy, a potem zaczęła wyrzucać z siebie, że oczywiście, że rozumie. Że przyjaźń. Że to wspaniałe. Że też ma przyjaciół. Trochę się zaplątała. Uznał, że to urocze.
- Kurczę, znaczy, takie życie musi być świetne. Ja jestem tylko skromną fryzjerką - rozłożyła ręce na boki, jakby chcąc powiedzieć "Kim jestem przy tobie?".
- Skromną? Ludzie przychodzą do ciebie i pozwalają używać ostrego narzędzia nad ich ośrodkiem myślenia. To chyba jakaś odpowiedzialność?
Trochę się rozgadała o swoim małym saloniku, surowej przełożonej, a zarazem właścicielce, niezdarnej koleżance po fachu i tej z dwudziestoletnim doświadczeniem, ale nie potrafiącej wyjść ze schematu nauczonego do perfekcji na dawnym kursie. Ich deser dawno się skończył, kelner przybył po talerze, grzecznie odmówili czegoś więcej, i pozostało tylko powoli dopić białe, półsłodkie wino z błyszczących od świeczników kieliszków.
Słuchał historii o okropnych klientach i niezdecydowanych klientkach, przy okazji zauważając, jakie to oczywiste, że jego randka zajmuje się na co dzień fryzjerstwem. Ścięte krótko włosy nadawały jej kobiecości, a zarysowane kredką brwi zdecydowania. Cienie i szminka pasowały za to do całości, zarówno sukienki, jak i otoczenia - świeczników, stołów z długimi obrusami, jego garnituru i kelnerów noszących od czasu do czasu srebrne tace z talerzami. Jednak brwi i włosy jej absolutnie wystarczyły. Z nimi wyglądałaby ładnie nawet na ławce w parku, z paczką frytek.
Może to nie będzie najgorsza randka, pozwolił sobie mieć nadzieję.


w t e m

Offline

#5 29-07-2018 16:52:40

Storm
Magnat Morderca
Skąd: Północ
Dołączył: 04-02-2017
Liczba postów: 162
Gwiazdki:
Bieżące punkty: 51.75
Windows 7Firefox 61.0

Odp: Bełkot zwany sztuką

Jestem w jakiejś jednej trzeciej Daily life, w przerwach za to napiszę w mniej więcej takiej formie ze dwa-trzy więcej Origins, no i spróbuję najpierw je pokończyć, a potem zabrać się za te KP :v

- Patrz, gdzie idziesz, świrze - rozległo się niespodziewanie głośno. Hałas trochę przycichł. Kilka śmiechów w tle.
Po korytarzu codziennie przewalały się setki uczniów. To nie była prywatna szkoła z kilkunastoma osobami w klasach. Państwowe gimnazjum dla czterech roczników musiało pomieścić cały przekrój młodzieży z okolic. Nauczyciele brali się znikąd, bez doświadczenia, ani zapału do nauczania gromady ludzi nastawionych dokładnie przeciwko poszerzaniu wiedzy.
Właśnie dlatego kto inny zajmował się uczniami. Bez względu na ich przeszłość i problemy.
- Kim dzisiaj jesteśmy, dziwolągu? Facetem czy babką? A może czymś pomiędzy? Można spojrzeć?
- Zjeżdżaj - rozległo się w odpowiedzi. Para bioder ukrytych za czarnymi dżinsami odsunęła się na bezpieczną odległość od wyciągniętej ręki.
- No weź, nie bądź… Taki? Taka? Może takie? - śmiechy przebijały się przez rosnące napięcie.
- Zostaw mnie i wracaj do napastowania swoich kolegów - brzmiała zimna odpowiedź. Śmiechy przeszły w buczenie. Szykowały się rękoczyny.
- No weź, pokaż, co tam masz!
- Nie dotykaj tego, jeszcze się zarazisz!
- Powinno się takie le…
Powietrze uciekło z płuc, równowaga została zachwiana. Chwilę później prawie dwumetrowe cielsko o mało co nie wylądowało na korytarzowych płytkach. Ofiara odwróciła się niezgrabnie, szykując pięści dla napastnika.
- Przeproś - dotarło z góry.
- Jezu, daj spokój, tylko się bawimy, tak? Od razu na poważnie, serio…?
- Przeproś.
- Jak to samo się przecież prosi…
- Przeproś natychmiast.
- Ale ty chyba lubisz takie nie wiadomo co, prawda? To u was rodzinne…?
Śmiechy nie zdążyły wybuchnąć. Prawy sierpowy zdusił je w zarodku.

- Clementine musi opuścić tę szkołę.
- Nie ma takiej opcji.
- Opuszcza się w nauce, wdaje w bójki z uczniami, szczytem wszystkiego była sytuacja z dzisiaj…!
- Jest w połowie ostatniej klasy, nigdzie nie idzie do czasu jej ukończenia.
- Ona nie zda do następnej klasy, taka jest prawda, a dyrektor osobiście zadba, by powtarzała ją w innej placówce.
- Takiej opcji też nie ma, ukończy tę szkołę w tym roku razem ze swoim rocznikiem.
- Nie wyobrażam sobie…
- To proszę zacząć. Podobno macie tu jakiś system pomocy uczniom. Może warto z niego skorzystać.
- Ale…
- Dyskusja skończona. Słucham pani propozycji.

Wysoki blondyn w czarnym, długim płaszczu Gwardzisty otworzył szeroko drzwi pedagoga.
- Idziemy - rzucił do nadal uwalanej krwią postaci siedzącej z rozrzuconymi na boki nogami. Ta podniosła się niechętnie i włożyła ręce do kieszeni.
Zatrzymali się przed wejściem, na małym placu.
- Pokaż. - Wyciągnęła niechętnie prawą dłoń przed siebie. Niewiele było widać zza zaschniętej krwi. Na dwóch kostkach widniały jednak dwie wąskie ranki. Nie było możliwe, by wypuściły z siebie tyle krwi.
- Czyli jednak kontynuujesz rodzinną tradycję. Brawo - usłyszała, spodziewając się czegoś ostrzejszego.
- Zawsze jest tyle bałaganu?
- Zawsze, dopóki się nie nauczysz panować nad tym. I sobą. Czym sobie zasłużył ten chłopak?
- Wyśmiewał Crisa - wbiła wzrok w ziemię. - I mnie. I… i chyba ciebie.
- Żałosne - brzmiała odpowiedź. - Tyle wystarczy, byś straciła kontrolę nad ręką? Naprawdę?
- Złapali mnie we dwójkę, jeden zaczął tłuc, to co miałam robić? Czekać na łaskę nauczycieli? Miałabym żebra powbijane w płuca!
- Opowiedz dokładniej - zaczęli się oddalać od szkoły.
- Dobra, przyznaję, może mnie sprowokował. Przywaliłam mu z zaskoczenia. Wtedy krzyknął na swoich kretynów, ci wykręcili mi ręce, dostałam wtedy w brzuch, patrz - podwinęła czarną koszulkę. Tuż nad pępkiem rozlał się bordowy siniak. - Zgięłam się wpół, ten z prawej chyba się nie spodziewał, wyszarpnęłam rękę i znowu przywaliłam temu największemu... no i się stało.
- No i się stało - powtórzył. - Złamałaś mu szczękę - zamiast odpowiedzi doczekał się parsknięcia. - Zawieźli go do szpitala, pedagog mówiła, że raczej z tego wyjdzie, ale w pewnym momencie zrobiło się niebezpiecznie. Zamierzali zawiesić cię w prawach ucznia.
- Żałosne - powtórzyła po nim.
- Prawie cię wyrzucili ze szkoły, Clem, zacznij to traktować poważnie!
- Prawie, tak? To czym odkupię mój wyczyn? Przepisywanie zdań? Pomoc w bibliotece?
- O tym porozmawiamy za chwilę.
Dotarli do małej kawiarni położonej na tyle blisko gimnazjum, że uczniowie wpadali do niej czasem po lekcjach, by odrabiać lekcje i pić kawę z mlekiem. Tym razem jednak mało kto zajmował stolik.
- Dwie czekolady, proszę - rzucił w stronę lady i dziewczyny stojącej za nią. Płaszcz Gwardzisty nadał poleceniu specjalny priorytet.
- Czekolady? Nie powinieneś mnie ukarać wodą z lodem? - zapytała, kiedy siadali przy stoliku koło wejścia.
- A kto powiedział, że jedna jest dla ciebie? - usiadł, rozpierając się na krześle. - Umyj już te ręce.
Kiedy wróciła, na stole czekały dwa parujące kubki. Bez słowa sprzeciwu z drugiej strony pochwyciła ten stojący bliżej.
- Straciłaś trochę krwi. Przyda ci się zastrzyk energii. Powiedz mi, co to było?
- To znaczy?
- Rękawica bokserska? O takim przypadku nie słyszałem, ale no coś musiało się stać, chłopak ma w końcu przesuniętą tę szczękę...
- Kastet. To był na pewno kastet.
Zamilkli oboje na chwilę.
- Kastet - powtórzył. - No przecież.
Spojrzał na ulicę za szybą. Wiosenne przedpołudnie. Na chodniku i jezdni powoli przysychały kałuże po porannej ulewie.
- Malvex - dobiegło jego uszu. - Czy to znaczy, że będę Gwardzistą?
- Oczywiście, że nie. To znaczy, samo odkrycie mutacji w żadnym razie nie prowadzi cię na ścieżkę Gwardzisty. Biorą tam najlepszych. Takich, którzy potrafią skończyć gimnazjum.
- Przecież ja...
- Nie zdajesz z czterech przedmiotów, niecałe cztery miesiące od zakończenia roku. Dyrektor, pedagog, i zapewne większa część nauczycieli wystąpi o przeniesienie cię do innej placówki, jeśli zawalisz ten rok. Wtedy możesz zacząć się żegnać z Gwardią. Opinia tych ludzi może zamknąć ci karierę w wielu miejscach.
- Przecież mam dopiero siedemnaście lat...!
- Rekrutacja do Gwardii zaczyna się od urodzenia.
Znowu kilkuchwilowa cisza.
- Przecież jeszcze nie zawaliłam tego roku.
- Jeszcze. Na razie, to tylko kwestia czasu.
- Okej, poddaję się. Jaką formę pomocy szykuje dla mnie szkoła?
- Pedagog określiła to jako "uczniowski kurator". Przydzielą ci kogoś bardziej ogarniętego w kwestii bieżącej nauki, zrobi, ile będzie mógł, w zamian za dodatkowe punkty do liceum.
- Miłe. Tylko że ci, którzy naprawdę chcą kontynuować naukę, o tej porze roku nie znajdą dla mnie wiele czasu.
- No właśnie. Przydzielą ci pierwszaka.
Clementine zaśmiała się w głos. Kilka ludzi aż się obejrzało.
- Świetnie. Czyli jakiś niewyrośnięty kretyn ma pilnować, żebym odrobiła pracę domową.
- A w razie potrzeby pomóc ci w jej odrobieniu, zgadza się.
- Co trzynastolatek może wiedzieć o moim materiale?
- Pedagog mówiła, że to zdolny chłopak, ma na imię Syl...
- Czy jak już ukończę gimnazjum, zostanę Gwardzistą?
- A skąd mam to wiedzieć?
Clem wbiła wzrok w połowie pusty kubek z czekoladą.
- A pomożesz mi?
- Co proszę?
- No, czy pomożesz mi. Zostać Gwardzistą.
- W całej historii naszej rodziny Gwardzistami zostawali ci, którzy byli czegoś warci. Nie ci, którym się poszczęściło mieć starsze rodzeństwo do przetarcia szlaków.
- To prawda, że każdy, kto podszedł do egzaminu przed szkoleniem, zdał go?
- Zdał go każdy, kto traktował swoje ambicje poważnie.
- To znaczy...
- Wszyscy.
Ponownie zamilkli.
- Nie zmienia to jednak faktu, że powinnaś opanować trochę swoją moc. Będzie przybierała różne formy i kształty, zanim wybierzesz tę, która jest dla ciebie naturalna. Wiąże się też z ryzykiem, nagła strata skupienia i cóż, widziałaś dzisiaj, co zaszło.
- Utrata jakiejś części krwi to chyba norma.
- Dopóki jakaś część nie dobiega do połowy. Wtedy rozproszenie może skutkować lekkim dyskomfortem.
Uśmiechnęła się blado. Malvex również trochę się rozchmurzył.
- Mama będzie dumna z ciebie. Drugi mutant w rodzinie, na zjazdach będą nam zazdrościć.
- Za to Gin będzie wniebowzięta.
- Nie myśl o tym na razie. Kończ ten kubek, wracamy do domu.


w t e m

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
findyourpet - incredible - parkowa - tih - twojemiejsce